sobota, 19 grudnia 2015

007

Dziewczyna wtuliła nos w miękkie futro wilka i zarzuciła ręce na jego szyję. Ten spojrzał na nią i delikatny uśmiech wpłynął na jego pysk, ozdabiając go. 
- To jak, idziemy? - zapytał, spoglądając na nią kątem oka.
- Nieee... Jeszcze nie. Muszę się ogarnąć, daj mi chwilę.
Siedzieli na zielonym dywanie usytuowanym na środku małego pokoiku. Było to mieszkanie Małanji, znajdujące się w jednej z wielu kamienic. Dziewczyna wynajmowała go od pewnej starszej pani, ponieważ czynsz nie był wysoki. Mieszkanko było dość małe, aczkolwiek przytulne. Miało malutki przedpokoik, główny pokój, kuchnię i łazienkę, a w każdym pomieszczeniu panował bałagan, który mimo wszystko wpasował się tu, tworząc swego rodzaju klimat. Wszędobylskie kocie zabawki walały się po podłodze. W kuchni, obok piecyka gazowego, stała rażąco pomarańczowa miseczka z seledynowym napisem "Mańka", a w pokoju, pomiędzy biurkiem i szafką nocną, z żółtą lampką w kształcie głowy kota, stał, w całej swej okazałości, drapak. Wszystko to należało do Mańki, kotki Małanji. Mańka byłą czarną kotką z obwisłym brzuchem i wielkimi, złotymi oczami. Był to inteligentny i żarłoczny leń, który, nawet mimo swojej za wysokiej wagi, był istotką sprytną i szybką, szczególnie, jeśli otworzyło się lodówkę - wtedy kocica osiągała największe prędkości i, niczym z kocim radarem, zaraz znajdywała się obok. Kotka lubiła spać i jeść, a na równi z tymi dwoma czynnościami znajdywały się pieszczoty. Ach, za drapanie za uszkiem bądź mizianie pod bródką dałaby się pokroić! Tak więc teraz, ta puszysta kulka przyczłapała do owego zielonego dywanu i wdrapała się na kolana Małanji, mrucząc cicho. Zaraz potem namierzyła Raymonda, basiora siedzącego obok, i niczym strzała pomknęła do jego boku, ocierając się o jego gęstą sierść. 
- Małanja, weź to ode mnie. - mruknął, odsuwając się, i tym samym wyswobodził swą szyję od uścisku dziewczyny.
Małanja, zwana Milką, westchnęła i wstała, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Podeszła do krzesła, na którym to leżała większość jej ubrań, i zgarnęła brązową bluzę, zieloną koszulkę i przetarte już jeansy. Potem pogrzebała w szufladach i, znajdując upragnioną bieliznę, zwinnym susem wskoczyła do łazienki. Na początek niezdarnie upięła włosy czerwoną klamrą, po czym wzięła prysznic. Po omacku wyszukała ręcznik i wytarła się. Następnie nałożyła na siebie ubranie, a że nie zwykła się malować, tylko rozczesała włosy i upięła je w luźny kok, związując kosmyki beżową wstążką. Spoglądnęła w lustro, uśmiechnęła się, i wyskoczyła z łazienki, nucąc pod nosem chwytliwą melodię z reklamy. Tanecznym krokiem  wpadła do kuchni i z rozmachem otworzyła lodówkę, krzywiąc się na przykry zapach z jej środka. 
- Chodź już, zjesz na mieście. - wetknął Ray, próbując ignorować Mańkę, która bawiła się teraz jego ogonem. Nawet nieźle mu to wychodziło.
- Widzę, że dobrze dogadujesz się z Mańką. - zachichotała i zamknęła lodówkę, przechodząc do pokoju. 
- Bardzo śmieszne. Pospiesz się, łóżko pościelisz później.
- Nawet nie miałam zamiaru go teraz ścielić. 
Milka podeszła do krzesła i wzięła z jego oparcia małą, szarą torbę. Wpakowała do niej portfel, upewniwszy się wcześniej, czy ma jakieś pieniądze, dowód osobisty i parę innych rzeczy. Mały kamyczek od siostry, jej amulet szczęścia, włożyła do kieszeni jeansów. Znów przeszła do kuchni i, chwytając w dłoń paczkę z karmą dla kota, napełniła miskę Mańki. Przeszła do przedpokoju, ubierając zielone trampki, stare, znoszone i brudne. Ubrała czarny płaszcz i narzuciła torbę na ramię, przewracając w palcach klucze. Mańka przydreptała do niej, więc dziewczyna schyliła się jeszcze i podrapała kotkę na uchem.
- Niedługo wracam, kupię Ci coś. - cmoknęła w kierunku kotki i skinęła głową na Raymonda. - To jak, idziemy?
- Nareszcie! Czekam już którąś godzinę!
- Chodź, nie marudź. Ty też coś dostaniesz. 
Basior przewrócił oczami i wyszedł, a Małanja za nim. Zamknęła drzwi i wrzuciła klucze do torby. Wyszli z kamienicy, a ponieważ ulicę przed nią zamiatała właścicielka mieszkanka Małanji, Pani Stefania, dziewczyna uśmiechnęła się i ukłoniła się w stronę kobiety, obdarowując ją ciepłym spojrzeniem. 
- Och, dzień dobry, dziecko. - kobieta uśmiechnęła się bezzębnie i spojrzała na basiora. - Witaj, wilczku. 
Basior również skłonił się nisko, uśmiechając się subtelnie. 
- Pomóc pani? - zapytała Milka, podchodząc krok bliżej. 
- Nie, nie trzeba. Chociaż... Wiesz co, moje dziecko? Mogłabyś zrobić mi zakupy. Gdzieś tu miałam listę i pieniądze, to zaraz Ci dam. Byłabym wdzięczna. 
- Oczywiście, zrobię je z przyjemnością. Jak tam Klekot?
Klekot był psem Pani Stefanii, starym kundelkiem. Jego brązowa sierść, trochę już przysiwa, zmatowiała i straciła swój dawny blask. Mimo swojego wieku i braku kilku zębów, Klekot nadal był psem żywiołowym i wiernym swej pani. 
- Och, dziękuję, że pytasz! Ma się dobrze, tylko ostatnio zgubił swoją obrożę. Muszę mu kupić nową...
- Ja kupię, spokojnie. - zaproponowała dziewczyna i wzięła od kobiety listę zakupów i 20 złotych. - Do widzenia, proszę pani. 
- Do widzenia, moje dziecko, do widzenia. 
Oddalili się od kobiety i wolnym krokiem ruszyli do sklepu. Wiał mocny wiatr, a chmury kłębiły się, zapowiadając deszcz. Nie przejęli się za bardzo wieścią o burzy, więc szli, rozmawiając i podziwiając widoki, które znali już na pamięć. Po kilku minutach byli już przed sklepem, więc weszli, witając się i biorąc koszyk, i ruszyli w stronę pierwszych półek. Małanja wyciągnęła listę, a Raymond skierował się w stronę artykułów mięsnych. Mimo, że był wilkiem, ludzie przyzwyczaili się do jego widoku. Nigdy nie bywał tu sam (chyba, że Małanja była chora - wtedy mógł liczyć na pomoc personelu). On również przyzwyczaił się do miejskiego gwaru. 
Dziewczyna przeczytała listę, która brzmiała następująco:

mleko, 
masło, 
chleb,
sześć jaj,
20 dkg mięsa wieprzowego,
sok pomarańczowy,
herbata

- Coś nie wydaje mi się, żeby 20 złotych na to starczyło. - mruknął Ray, zaglądając jej przez ramię. 
- Oj tam, zapłacę za resztę. To znowu nic wielkiego.
- Wiem, wiem. - skwitował i spojrzał na Małanję. - Kupuj szybko, to zdążymy przed deszczem. 
- Czyżby nasza księżniczka bała się zmoknąć? - wytknęła, pakując do koszyka pierwsze produkty. 
- Bardziej boję się o Ciebie, bo jak zwykle zapomniałaś parasola, a kaptur na niewiele się zda. 
- Hm, rzeczywiście. Dobra, zaraz skończę...
Po chwili już wszystkie produkty, zarówno dla Pani Stefanii jak i dla Milki i Mańki, leżały w koszyku, a Małanja wybierała czekoladę, rozglądając się po półkach.
- Czekolada na śniadanie? Nierozważnie, moja droga, nierozważnie... - zaśmiał się
- Siedź cicho. To przez Ciebie nie zjadłam śniadania!
- A co chciałaś zjeść? Kilkudniowy ryż z dodatkiem musztardy?
- Oj tam, oj tam. Przesadzasz. Ryż z musztardą to nie jest dobry pomysł. Zjadłabym ryż z ketchupem, na pewno lepiej by smakował. 
- Tak, tak. Weź tę co zawsze i chodź już. 
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, ale basior nie zwrócił na nią uwagi. Siedział tylko, czekając. W końcu Milka sięgnęła po czekoladę mleczną z musem jagodowym i skierowała się w stronę kasy. Tak jak przewidziała, nie starczyłoby pieniędzy na zakupy Pani Stefanii, dlatego też Małanja dopłaciła z własnej kieszeni. Zapakowała wszystko do dwóch siatek, żeby nie musieć myśleć o tym przy Pani Stefanii. Wyszli ze sklepu i szybszym krokiem skierowali się w stronę mieszkania Małanji. Niestety, po chwili rozpadał się deszcz. Ciężkie, duże krople spadały na ziemię, roztrzaskując się. Tak, jak przewidział Raymond, cienki kaptur bluzy nie wystarczył i włosy dziewczyny zaraz przemokły. Biegli do kamienicy - basior w pysku trzymał siatkę z zakupami dla Pani Stefanii, a Małanja niosła tę drugą, lżejszą, zasłaniając nią sobie głowę. Po chwili jednak Małanja uderzyła o coś, zatoczyła się i upadła w sam środek kałuży. Siatka z zakupami rozerwała się, a cała jej zawartość rozsypała się po mokrym chodniku. Małanja, cała przemoknięta, w ciężkim szoku spojrzała w górę. Ujrzała zdziwioną, chłopięcą twarz i wpatrujące się w nią szmaragdowe oczy. W jednej ręce trzymał parasol, a druga powędrowała w jej kierunku. 
- Och, Scott, przepraszam! - spojrzała na niego nieśmiało.
Mężczyzna bez słowa wyciągnął w jej kierunku rękę, a ona uścisnęła ją i wstała. Jego dłoń była ciepła i delikatna. Dziewczyna była już teraz całkowicie przemoczona. 
W tym czasie Raymond stał w pełnym szoku, lecz po chwili ujrzał przed sobą Valkoinena. Ukłonił się lekko i znów skierował swój wzrok w kierunku Małanji i Scotta. Podszedł do zakupów i powoli zaczął je zbierać. Już i tak bardziej mokre nie będą. 

Bíláhavran?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz