niedziela, 27 grudnia 2015

Asydorie

Po mieszkaniu rozchodził się nieprzyjemny chłód, przez co dziewczyna opatuliła się po samą szyję kołdrą. Przez pięć minut kręciła się po łóżku, aby wrócić do swojego cudownego snu, który wyglądał jak jedna z tych bajek o księżniczkach tyle, że w roli głównej była Elisabeth. Powieki unosiły się do góry, a następnie ponownie opadały. Jej ślepia spoczęły na suficie. Zaczęła zastanawiać się czy dzisiejszy grafik pozwoli jej na dłuższe poleniuchowanie, ale z rozmyślań wyrwał ją huk tłuczonego szkła. Poderwawszy się szybko z łóżka pobiegła do kuchni, a w między czasie chwyciła kocyk spoczywający na kanapie opatulając się nim. Wbiegając do pomieszczenia o mały włos nie nadepnęła na rozbite szkło, które znalazło się na ziemi. Po drugiej stronie znajdywała się wadera, która głową próbowała przytrzymać zawalającą się szafkę. Musiała zużyć dużo siły, ponieważ mebel zawierał w sobie naczynia, który do lekkich nie należały. Panienka widząc to przekazała wilczycy by puściała wszystko i w porę się ulotniła. Tio mogła to zrobić wcześniej jednak bała się, że jakoś zrani uczucie dziewczynki. Świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z dzieckiem. W ciągu kilku sekund zwierzak znalazł się obok Elisabeth tym samym skazując szafkę na roztrzaskanie. Po mieszkaniu rozległ się ten sam huk, który parę minut wcześniej tyle, że o wiele głośniejszy. Blondynka przez to skuliła się ze strachu i wydała pisk. Wilczyca przekręciła oczyma trącając pyszczkiem dziewczynkę. Ta zareagowała na to otwierając oczy. Dopiero po dłuższym czasie wróciła do wyprostowanej postawy. Odwróciła się do swojej partnerki, a na twarzy miała szeroki uśmiech.
-No to teraz mamy pretekst, aby zrobić remont czy coś! – powiedziała radośnie, a Tio wykonała głębokie westchnienie i odeszła od niej.
Panienka Meyer jeszcze raz spojrzała na cały bałagan w kuchni, po czym skierowała się do swojego pokoju. Usiadła przy swojej toaletce i od razu sięgnęła do białej szkatułki przyozdobionej delikatnymi detalami ze złota. Otworzyła ją. W środku znajdywały się dwa pukle pieniędzy w walucie niemieckiej. Były one rekompensatą od ojca za wczesne opuszczenie domu. Wyjąwszy kilka banknotów schowała je do niewielkiego plecaka. Następnie zajęła się przygotowaniem siebie do wyjścia. W między czasie rozmawiała z Tio, która nie ukrywała niechęci, co do prowadzenia rozmowy. Obie ustaliły, że posprzątają po powrocie, a póki co każda z nich może zająć się swoimi sprawami. Elisabeth zamknąwszy się w pokoju wyciągnęła z szafy białą, elegancką bluzkę z krótkim rękawkiem, którą przyozdobiła przy szyi czarną wstążką, różową spódnicę sięgającą przed kolana oraz czarne podkolanówki i ciemny sweter. Ubrawszy się w to rozczesała swoje włosy i wyszła na korytarz mając na twarzy niewielki uśmiech. Na swoje maleńkie stópki zaczęła wsuwać brązowe kozaki. Nagle poczuła jak coś dotyka jej nóg. Odwróciła się by spojrzeć na puszystą istotę, która usiadła tuż przy drzwiach.
-Zamierzasz kupić nową szafkę? – zapytała wilczyca, na co Elisabeth przytaknęła. – Dasz radę wnieść to na trzecie piętro?
-Oczywiście, że tak! – uniosła rękę do góry i naprężyła mięśnie. Tio parsknęła śmiechem, ale panienka zareagowała tak samo. – Poradzę sobie, więc możesz być spokojna.
Wyciągnęła rękę przed siebie, na co wadera odsunęła się od dziewczyny. Po dłuższym oczekiwaniu wycofała się. Pomimo spędzonego czasu ze sobą, Morato wciąż utrzymywała do niej chłodny stosunek.
-Idę zamknąć okno, a ty leć już do lasu.
Panienka Meyer otworzyła drzwi, a wilczyca wybiegła na zewnątrz. Piętnastolatka zamknęła źródło chłodu, a po paru minutach sama wyszła z mieszkania. Na zewnątrz panował mróz, ale Elisabeth nie zamierzała wracać do środka, ponieważ chciała mieć już z głowy zakupy. Na początek wybrała się do sklepu z meblami. Dojście tam zajęło jej nie mniej niż trzydzieści minut, ponieważ dla wygód Tio wybrała mieszkanie na obrzeżach miasta. Będąc już wewnątrz dużego budynku poczuła ciepło. Wystrój również był oddany w niezwykły sposób, który sprawiał, że zapominało się o chłodzie panującym na dworze. Panienka przyglądała się ludziom, którzy trzymali swoje płaszcze w rękach i oglądali meble. Sama zdjęła z siebie czapkę i rękawiczki, po czym odwinęła szalik, który wcześniej zakrywał jej pół twarzy. Policzki były zaróżowione przez spędzony czas na zimnie, więc od razu dotknęła ich swoim rączkami. Ruszyła na dział z wyposażeniem kuchennym. Przez różnorodność mebli zaczęła zastanawiać się nad całkowitą zmianą pomieszczenia w mieszkaniu. Nie było one zbyt duże, więc nie mogła wydać na nie za wiele. Przez dłuższy czas nie mogła zdecydować się co wziąć. Koniec końców wzięła brązową, wiszącą szafeczkę, która była taka sama jak ta, która dziś spadła. Nawet złożonego i ładnie zapakowanego w kartonie mebla nie potrafiła utrzymać, co spowodowało zakup drewnianego wózka w kolorze jasnego błękitu.
Elisabeth musiała ciągnąć cały ciężar przez pół miasta, ponieważ na zakupy spożywcze wolała się udać do swojego ulubionego marketu, który był po przeciwnej stronie. Pomimo jednego kartonu ledwo co dawała sobie radę z ciągnięciem. Padający śnieg nie ułatwił jej zadania.
Zakupy z poprzedniego sklepu zostawiał tuż przy wejściu choć obawiała się, że ktoś może jej podwędzić wózek, który bardzo jej się spodobał. Wzięła jeden z koszyków po czym zniknęła za regałami. Miała ogromny problem, gdy potrzebowała czegoś z wyższej półki. Skakała dopóki ktoś nie raczył jej pomóc, ale do tego nikt się nie palił przez co rezygnowała z wielu produktów. Miała już kierować się do kasy, ale w połowie pusty koszyk dawał o sobie znać. Brakowało dużo rzeczy, bez których nie obejdzie się w kuchni. Elisabeth wzięła głęboki oddech i zdecydowała, że kogoś poprosi o pomoc. Zaczęła wypatrywać swojej potencjalnej „ofiary”. Kandydatów nie było za wiele, ale jej uwagę przykuł starszy chłopiec. Wyglądał jak typowy nastolatek i sprawiał wrażenie miłego. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie. Była gotowa by poprosić o pomoc. Powoli czuła jak jej twarz płonie. Brakowało kilka kroków by znaleźć się przy niewiele starszym chłopcu, ale w ostatniej chwili skręciła w prawo. Odetchnęła z ulgą, że tego nie zrobiła jednak czuła się winna, ponieważ znów wykazała się swoim tchórzostwem. Próbowała uspokoić swój oddech choć na chwilę, ale jej serce wciąż waliło w klatkę piersiową jak oszalałe. Wróciła na dział przypraw. Sosy do sałatek były na liście zakupów w pierwszej dziesiątce. Znów stanęła na palcach i wyciągnęła rękę do góry. Ledwo dotykała środkowej półki, a do drugiej od góry nie było nawet mowy, a o tej najwyższej mogła sobie jedynie pomarzyć. Ponowie podjęła próbę skoków. Nagle przed jej oczyma znalazła się wyciągnięta ręka, która wskazywała, któryś sos.
-Ten? – ton głosu nieznajomego miał przyjemną barwę, a na pytanie dziewczyna pokiwała przecząco głową.
Czyjaś łapka powędrowała na inny sos, ale i tym razem to nie był ten. Po kilku próbach udało się odgadnąć, o którą saszetkę chodziło drobnej panience. Tajemnicza osoba podała Elisabeth opakowanie i dopiero wtedy piętnastolatka spojrzała na swojego wybawiciela. Twarz pokryła się sporym rumieńcem, a serce znów przyśpieszyło. Jej oczom ukazał wysoki blondyn o delikatnej cerze.
-Dziękuję – ledwo co wydukała z siebie.
-Nie musisz dziękować – odpowiedział poważnym tonem.
Dziewczynka wzięła głęboki oddech po czym schowała twarz w szaliku. Zacisnęła dłoń będąca na rączkach koszyka.
-Mógłbyś podać mi jeszcze trzy sosy? – zapytała niepewnie.
Czuła jak cała płonie ze wstydu, ale też poczuła coś podobnego do dumy, ponieważ raczyła zapytać się o pomoc  obcego człowieka bez niczyjego nacisku.

<Scott?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz